niedziela, 20 listopada 2016

Destrukcja - Temat 4: Wpływ picia na kontakty z innymi ludźmi

Mimo, że jestem bardzo skrupulatny i pedantyczny, co oczywiście przeszkadza mi czasami w życiu i nie pozwala mi z dystansem na nie spojrzeć, zdarzyło mi się, że pracę tę napisałem i przeczytałem dwa razy. Naprawdę nie wiem jak się to mogło stać, bo bardzo skrupulatnie dbałem o to żeby wiedzieć kiedy i co już za mną, co jeszcze mam przygotować. Pierwszy raz pracę na grupie przeczytałem jeszcze w 2015 r., 21 stycznia, a drugi raz 15 czerwca 2016 r. Nic nie dzieje się przez przypadek, więc pewnie i to miało jakiś sens.
W sumie widzę teraz dlaczego tak się musiało stać. Czytając jedną i drugą pracę widzę ogromną różnicę, przede wszystkim w podejściu do problemu oraz w jego analizie. Niewątpliwie druga praca jest zdecydowanie dojrzalsza i pisana też w okresie kiedy jedna z najpoważniejszych konsekwencji picia już się ziściła - myślę tutaj o opuszczeniu rodziny. W czerwcu już nie mieszkałem z rodziną i czekałem grzecznie i potulnie na pozew rozwodowy. Zupełnie inna perspektywa, zupełnie inna sytuacja.

Zastanów się jak wyglądały Twoje kontakty z innymi ludźmi. Kim są ludzie, z którymi się spotykasz, czy to są ci, którzy także piją?
Pomyśl, czy alkohol był obecny w większości Twoich kontaktów z innymi? Czy picie nie szkodziło Twojej reputacji?
Podaj teraz przykłady negatywnego wpływu alkoholu na Twoje kontakty z innymi ludźmi.

Czy alkohol był obecny w większości Twoich kontaktów z ludźmi?
Niewątpliwie alkohol wywarł znaczący wpływ na kontakty z innymi osobami w moim życiu. Zastanawiając się nad tym tematem zauważyłem, że alkohol był obecny w relacjach z innymi i jego obecność i wpływy rozwijały się od towarzysza, inicjatora spotkań towarzyskich, poprzez głównego ich bohatera czy honorowego gościa, a skończywszy, w ostatnim okresie uzależnienia, na jedynym moim towarzyszu, czy wręcz przyjacielu.
Długoletnie picie alkoholu w ostatecznym rozrachunku wyalienowały mnie z realnego świata i tak naprawdę zamknęły mnie na innych w moim wyimaginowanym, iluzyjnym świecie. Świecie pełnym możliwości, sposobności, planów i ich realizacji - ale świecie zupełnie oderwanym od rzeczywistości.
Alkohol był obecny w większości moich kontaktów. Był inicjatorem spotkań, był ich celem tak naprawdę. Do niektórych członków rodziny, czy na niektóre spotkania z przyjaciółmi jechałem z chęcią bo wiedziałem, że będę mógł się napić. Z czasem krąg osób z którymi chciałem się spotykać, czy utrzymywać kontakty zawężał się do tych, którzy ze mną pili. A skończyło się to na samotności.
W ostatnim stadium choroby nie potrzebowałem towarzystwa do picia alkoholu. Raz, ponieważ wolałem pić sam i drugi powód to taki, że chyba byłem w tym zakresie na tyle samowystarczalny, że po prostu koledzy nie byli mi potrzebni, żeby kupić alkohol.
Picie w samotności dawało mi też złudne poczucie kontroli nad ilością wypijanego alkoholu. Ustalałem sobie jego ilość i w większości przypadków byłem w stanie utrzymać zaplanowaną jego dawkę. Inaczej było w towarzystwie.

W jaki sposób stałeś się przykry w kontaktach?
Pamiętam jedną z ostatnich moich akcji, kiedy pracując jeszcze w firmie IT musiałem pojechać na szkolenie do Poznania. Była to końcówka 2012 r. Kierownik naszego oddziału była bardzo niezadowolona, że przyjechałem na szkolenie dzień później. Byłem na nią zły, i ogólnie zestresowany. Sytuacją w domu, jak również w pracy. Po dniu szkolenia było spotkanie towarzyskie na którym piliśmy alkohol.
Kiedy się upijałem, stawałem się gadatliwy, dowcipny, bardzo towarzyski. Jednak mój sposób brylowania towarzystwa był dla innych męczący. Niby się śmiali z tego co mówiłem czy robiłem, ale w ich oczach widziałem politowanie i brak szacunku. Zwłaszcza na drugi dzień. Tamtego dnia również tak było, zwłaszcza, że urwał mi się film i obudziłem się w nie swoim pokoju na dywaniku na podłodze. Czułem się bardzo głupio i było mi wstyd, zwłaszcza, że od rana mieliśmy kolejne szkolenia w centrali.

Czy członkowie Twojej rodziny i przyjaciele przejawiają troskę wobec Twojego picia?
Najbliższa rodzina była świadoma mojego uzależnienia. Dzieci często prosiły mnie żebym się nie upijał i zwracały mi uwagę na to, że śmierdzi ode mnie alkoholem. Żona kilka razy zwracała mi uwagę, że mam problem z alkoholem. Raz nawet, jeszcze przed adopcją, wyprowadziła się z tego powodu na kilka dni do przyjaciółki. Po powrocie z pracy zastałem pusty dom i list od niej, który mam do dziś. Wieczór skończył się tak, że poszedłem do pobliskiej stacji benzynowej po czteropak...
Przed innymi członkami rodziny udawało mi się problem kamuflować. Moja mama do dziś robi sobie wyrzuty, że nie zauważyła problemu wcześniej, mimo że wcale przed nią nie ukrywałem faktu, że piję. Często przy niej piłem. Często przy okazjach odwiedzin piliśmy razem.

Czy picie zaszkodziło Twojej reputacji?
Uważam, że picie zaszkodziło mojej reputacji. W 2010 w poprzedniej przychodni, w której pracowałem miałem szansę na awans. Wydawał mi się na wyciągnięcie ręki. Był to jednak czas kiedy piłem przed pracą - przeważnie wtedy była to setka wiśniówki lub żurawinówki, często żołądkowej gorzkiej. Przegryzałem to gumą miętową, paliłem kilka papierosów, a w biurze zaczynałem dzień od kawy.
Współpracownicy jednak wiedzieli, że piję. Przekonałem się o tym kiedy jedna starsza pani Doktor powiedziała mi, że mówi się, że czuć ode mnie alkoholem. Od tamtej rozmowy przestałem pić przed pracą. Czekałem, aż wszyscy wyjdą z biura i dopiero wtedy piłem lub po zakończeniu pracy w drodze do domu.
Teraz jestem tego pewien, że wiedzieli o tym również właściciele przychodni - i między innymi dlatego podjęli taką, a nie inną decyzję.

Czy w związku z piciem kontaktujesz się z takimi ludźmi, z którymi nie przebywałbyś w innych okolicznościach?
Na obecną chwilę, kiedy utrzymuję abstynencję i czuję jak z każdym tygodniem trzeźwieję, unikam sytuacji w których pije się alkohol i unikam pijących znajomych. Podczas ostatniej fazy choroby, przed podjęciem terapii, w sumie też już się z nikim nie spotykałem, bo jak już wspomniałem nie potrzebowałem towarzystwa do picia i wolałem pić sam.
Pamiętam jednak, że na początku mojego uzależnienia po maturze pracowałem przez jakiś czas jako pomocnik w barze. Bar znajdował się na kompletnym odludziu przy drodze - inwestycja dopiero się rozwijała. Przy barze stał też stary dom, który również należał do właściciela baru. Mogłem mieszkać na piętrze, natomiast na parterze mieszkali ojciec z synem, którzy byli alkoholikami i byli też bezdomni. Zdarzało się, że piłem z nimi piwo, choć już wtedy piwo najbardziej smakowało mi pite w samotności przy okazji palenia papierosa.

Co mogli odczuwać, myśleć Twoi bliscy w każdym z opisanych przez Ciebie przykładów. Jak te sytuacje wyglądały ich oczami, jaki mieli obraz Twojej osoby i co mogli czuć w stosunku do Ciebie w tych sytuacjach.
Moim bliskim było przykro, a dzieci czuły również lęk i obawę, zwłaszcza, że to właśnie z powodu problemów alkoholowych ich biologicznych rodziców zostali im odebrani. Bardzo mnie boli i jest mi strasznie źle kiedy uświadamiam sobie, że przez alkohol skrzywdziłem moją rodzinę, doprowadzając między innymi do rozwodu.
Bardzo mnie boli i jest mi strasznie źle kiedy uświadamiam sobie, że przez alkohol skrzywdziłem wiele osób. Nałóg spotęgował i wzmocnił moje niedojrzałe postawy wobec innych. Teraz zdaję sobie z tego sprawę i myślę tutaj przede wszystkim o relacjach z kobietami. Jeszcze nie tak dawno i to już po dłuższym czasie abstynencji i terapii, żyłem tak jakby nie obowiązywały mnie przykazania dotyczące czystości. W relacjach z kobietami szukałem emocji i uczuć, których prawdopodobnie w życiu rodzinnym zabrakło mi. Żadna Partnerka nie zastąpi jednak Matki i nie da tych emocji i uczuć, które od Matki powinno się otrzymać. Co powodowało, że po jakimś czasie w związku już się nudziłem, Wypominała mi to moja była żona i na to samo zwróciła uwagę terapeutka podczas terapii. Bardzo mnie to niepokoi, bo pytam się siebie samego czy w ogóle będę jeszcze w stanie zbudować trwały związek.
Inna postawa, która przez alkohol została sprowadzona do patologii to szukanie uznania i pochwał w oczach innych, a przede wszystkim przełożonych, szefów czy po prostu osób starszych, albo o wyższej pozycji społecznej. Dla tego uznania potrafiłem zrobić wszystko, nie bacząc na koszty mojego własnego zdrowia fizycznego, czy psychicznego. Czy na koszty jakie ponosili moi bliscy. Niby byłem obecny, a tak naprawdę NIE.
Na koniec mogę stwierdzić, że najpoważniejszym skutkiem jaki alkohol wywarł na moich kontaktach z innymi to samotność, puste mieszkanie, wyrywane chwile z dziećmi i definitywny, potwierdzony przez rozwód rozpad małżeństwa.

Trzeźwienie to proces, a trzeźwienie w relacjach z innymi osobami to proces trudny i skomplikowany. Podjąłem trud budowania relacji inaczej jak do tej pory, inaczej jak jeszcze 9 miesięcy temu i przyznaję, że jest to dla mnie wysiłek. Czasami przychodzą momenty kiedy pytam się sam siebie, po co mi to, czy nie lepiej było tak jak było? Czy nie prościej byłoby budować związki tak jak wcześniej, a że komuś później jest przykro, albo musimy ponieść nieprzyjemne konsekwencję - to ryzyko każdej dorosłej osoby, niekoniecznie dojrzałej.
Nie poddaję się tym myślom, ani tym zwątpieniom, bo widzę w nich schematy i mechanizmy pijanego myślenia. Już nie rzucam głupimi uwagami, dwuznacznymi na prawo i lewo, już nie gonię za ulotnym uczuciem, staram się być szczerym aż do bólu i wiem, że czasem ta szczerość faktycznie sprawia ból, ale lepiej niech ból sprawi szczerość niż później rozstanie po latach czy miesiącach. I to co najważniejsze w tym wszystkim ten nowy sposób, trzeźwy sposób, sprawia mi mimo cierpienia i wielu wątpliwości dużo radości. I daje nadzieję, że z osobą z którą w ten sposób zbuduję związek będziemy szczęśliwi aż do końca naszych dni. Bo już dość nieszanowania innych i siebie, już dość traktowania innych jak przedmioty i pozwalanie na to żeby inni tak samo traktowali mnie.
Z szacunkiem i radością zaczynam oglądać swoje oblicze w lustrze, a nie tak jak kilka lat temu jeszcze, z pogardą i obrzydzeniem.
A że ten sposób budowania relacji nie jest tak szybki jak poprzednie, to tylko tym lepiej, podjęte decyzje będą dojrzalsze i nie tylko pod wpływem przelotnych emocji.

sobota, 12 listopada 2016

Destrukcja - Temat 3: Wpływ picia na naukę i pracę zawodową

Praca przeczytana 7 stycznia 2015 r., stosunkowo dawno temu :) Obawiam się, że proste przepisanie gotowca nie wystarczy :)

Każdy człowiek w swoim życiu wypełnia różne role i zadania. Od najmłodszych lat jesteśmy w jakiejś roli - jesteśmy dzieckiem, synem, córką, później uczniem, być może studentem i pracownikiem. Zostajemy mężami, żonami, rodzicami itp.
Zastanów się teraz jak Twoje picie alkoholu wpływało na Twoje życie zawodowe i szkolne. Napisz konkretne przykłady do każdego z niżej podanych zagadnień. Jeśli uznasz, że jakiś punkt Ciebie nie dotyczy, odpowiedz na niego pełnym zdaniem, np. "nigdy nie byłem zwalniany z pracy".

Opuszczanie pracy, spóźnienia - wielokrotnie zdarzało mi się z powodu picia spóźniać na spotkania, mniej przypadków było z opuszczaniem pracy. Kołaczą mi się w sercu dwa sztandarowe przykłady z mojego pijanego życia, jeden z nich tkwi we mnie do dziś bardzo głęboko i rani moją duszę. Bodajże w 2002 lub 2003 r., kiedy to jeszcze posługiwałem jako kapłan w parafii we Włoszech umówiłem się z parafianami mieszkającymi w jednej z miejscowości, którą obsługiwaliśmy, że odprawię dla nich mszę św. w drugi dzień Świąt Wielkanocnych. Ustaliliśmy godzinę poranną, nie za wcześnie, ale też nie za późno, tak w sam raz. W pierwszy dzień Świąt, po skończeniu wszystkich obowiązków związanych z uroczystością, upiłem się. Upiłem się i to tak, że film mi się urwał, nie pamiętam jak trafiłem do swojego pokoju. Na drugi dzień z tego powodu oczywiście obudziłem się za późno. Zaspałem. Mimo wszystko, na mega kacu, a tak naprawdę jeszcze pijany, pognałem samochodem do kapliczki odprawić mszę św. Ledwo się trzymałem na nogach - nie zapomnę nigdy spojrzeń moich parafian. W ich oczach widziałem zawód i żal, i troskę o mnie. To doświadczenie nie opuści mnie chyba nigdy. Do dziś kiedy o tym myślę jest mi strasznie przykro i jest mi po prostu po ludzku żal, że dopuściłem do takiej sytuacji. W czasie oddziału dziennego poszliśmy obejrzeć film Pod upadłym Aniołem, jest tam scena kiedy kapłan odprawia pod wpływem mszę św. Po projekcji wróciliśmy do przychodni i dzieliliśmy się wrażeniami, wtedy to przyznałem się przed grupą, że byłem kapłanem i opowiedziałem o moim własnym doświadczeniu.
Drugi przypadek, kiedy w ogóle nie poszedłem do pracy miał miejsce po wydarzeniach z 6 stycznia 2014 r., po których zdecydowałem się na terapię. W tamtym dniu kiedy żona była na dniówce, a ja miałem opiekować się dziećmi, upiłem się tak, że podczas drogi do kościoła na wieczorną mszę św. upadłem na chodniku i poważnie uszkodziłem sobie nos. Nie tak żebym go złamał, ale poobijałem się poważnie i bardzo mocno krwawiłem. Cała ta sytuacja bardzo negatywnie wpłynęła na dzieci, które co tu dużo mówić, przeze mnie przeżyły traumę. Płakały, histeryzowały. Próbowały mi pomóc dowlec się do mieszkania. Przy okazji własną krwią pobrudziłem klatkę schodową. Na drugi dzień byłem umówiony z szefem na spotkanie, odwołałem i nie poszedłem do pracy, wyglądałem okropnie.
Obniżanie wydajności: słabsza sprawność fizyczna i umysłowa - wtedy kiedy piłem wydawało mi się, że alkohol pomagał mi w pracy, zwłaszcza w koncentracji i wydolności. Kolejna iluzja i racjonalizacja. Alkohol wcale mi w tym nie pomagał, owszem nakręcał mnie do brania coraz większych i cięższych ciężarów na barki bez dodatkowej gratyfikacji finansowej. Nie bez kozery terapeuci na oddziale dziennym mówili, że alkoholicy to bardzo dobrzy pracownicy, kiedy są w stanie funkcjonować - oczywiście. Branie coraz większej ilości pracy to była ucieczka od rzeczywistości i budowanie sobie paralelnego świata obok rodziny oraz pęd do zaspokojenia potrzeby akceptacji i uznania przez samego siebie i innych, zwłaszcza osób decyzyjnych, przełożonych. I znów widzę tu napięcie między JA idealnym a JA realnym. I znów przepaść między nimi się powiększa, a ja próbuję zalać ją alkoholem. Podczas oddziału dziennego i na początku terapii często twierdziłem, że jestem też pracoholikiem - po 3 prawie latach abstynencji, widzę że nie - wystarczyło przestać pić i poddać się terapii, a mój stosunek do pracy z dnia na dzień staje się inny. Jest czas dla dzieci, jest czas żeby rozwijać swoje zapomniane zainteresowania. Nie ma problemu kiedy z czymś się spóźnię, świat się nie zawali. Picie spowodowało, że stałem się jak zombi, albo pracowałem albo piłem albo łapałem chwile odpoczynku lub chwile dla rodziny, żeby znów szybko wrócić w kołowrót, praca, picie, praca, picie z przerwami na zaspokojenie podstawowych potrzeb fizjologicznych, między innymi seksualnych - poza małżeńskich.
Utrata awansu - w pierwszej przychodni, kiedy byłem już zastępcą dyrektora, przyszedł taki moment, kiedy to dyrektor musiał odejść. Miałem pomysły na dalszy rozwój przychodni, dzieliłem się nimi z właścicielami przychodni, byłem święcie przekonany, że się rozumiemy, że jesteśmy mniej więcej dogadani. Byłem w stanie nawet zainwestować z żoną w sprzęt USG do przychodni i z tego mieć dodatkowe pieniądze. A jednak - awansu nie dostałem, kasy większej też nie. Długo nie wiedziałem dlaczego - dopiero podczas terapii dostałem olśnienia. Przecież to był czas kiedy często piłem przed pracą. To był czas kiedy to jedna z moich ulubionych pani Doktor powiedziała mi delikatnie, że mówi się, że czuć ode mnie alkohol. Powiązałem fakty - wspólnicy spółki musieli się o moim problemie dowiedzieć, nie dziwię się im, że nie przyjęli mojej oferty.
Ostrzeżenia i nagany - nie dotyczy mojego przypadku.
Zwolnienia z pracy - nie dotyczy mojego przypadku.
Porzucanie pracy - tak, zdarzyło się to w moim życiu kilka razy. Zawsze gdzieś w tle był też alkohol. Może nie był głównym motywem porzucania pracy, stylu życia, ale doprowadzał do tego podstępnie i zniekształcał moje postrzeganie rzeczywistości, co na pewno nie sprzyjało w podejmowaniu trafnych decyzji. Pierwsze takie porzucenie stylu życia - to porzucenie zakonu. W tym przypadku alkohol wraz z rozwiązłością seksualną przyczynił się w 100 %. Już miałem takiego życia, zakłamanego, zapitego, upodlonego i pobrudzonego dość. Nie potrafiłem w tamtym okresie zaakceptować moich słabości, cały czas walczyłem o świętość - o świętość nie wg planu Bożego tylko mojego - taka walka musi skończyć się porażką bo bazuje nie na łasce Bożej i bezsilności, ale na bezradności. A bezradność wymaga działania, naprawiania, poprawiania, więc starałem się poprawiać, starałem się nie pić, starałem się zachowywać celibat i ślub czystości, i.... i upadałem, wciąż upadałem coraz niżej. Alkohol zamyka alkoholika na działanie łaski Bożej, alkohol zamyka też alkoholika na pomoc innych. I tak samo było w moim przypadku, byłem zamknięty na pomoc Bożą i ludzką i w moim pokręconym świecie zamiast stanąć przed problemami w bezsilności, podjąłem kolejną próbę walki - radykalną, porzucenie zakonu i związanie się ślubem cywilnym z moją już byłą żoną. Z bólem serca muszę przyznać, że to była tylko kwestia czasu kiedy ten sposób poradzenia sobie z problemami musiał zawieść. Z bólem serca patrzę na krzywdy jakie sobie wspólnie z żoną wyrządziliśmy. Z bólem serca patrzę na decyzję o adopcji jaką podjęliśmy w 2009 r. - choć dzieci stały się dla mnie radością życia i bardzo je kocham. Wciąż jednak gdzieś w głębi duszy jest ten wyrzut, że nie do końca zrobiliśmy dobrze starając się o adopcje kiedy związek wisiał już na włosku, albo już nie wisiał. Kiedy moje problemy z alkoholem z każdym dniem stawały się poważniejsze. Nie wierzę w to żeby żona o tym nie wiedziała wtedy, żeby tego wtedy nie widziała.
Kolejny raz porzuciłem pracę w 2012 r., żal do właścicieli przychodni, zazdrość wobec nowej osoby na stanowisku dyrektorskim, romans z koleżanką pracy i wpadka, coraz większe ilości alkoholu spowodowały, że porzuciłem pracę. Ponad rok - trwało szukanie nowej pracy, ale w końcu się udało w jednej z firm IT, ale ta praca też nie dawała mi oczekiwanej satysfakcji i na początku 2013 r., też ją porzuciłem. Żeby utrzymywać się już tylko z samej działalności gospodarczej. Działalność, nie powiem, żyję z niej do dziś, ale mógłbym żyć lepiej, gdyby nie wysiłek jaki wkładam w to żeby moje życie odzyskać, nie, nie odzyskać, żeby zbudować je na nowo, bo przecież więcej niż połowę mojego życia - piłem.
Przenoszenie na gorsze stanowiska - w firmie IT doświadczyłem tego. Ze względu na słabą sprzedaż zostałem przeniesiony na gorsze stanowisko, mniej płatne. Dlaczego gorsza sprzedaż - sprzedawcą jestem raczej urodzonym, albo dobrze już wyszkolonym. Dlaczego więc nie szło mi? Alkohol - nakręcał mnie na wielką sprzedaż, tak jak przez całe życie nakręcał mnie na wielkie rzeczy - przecież ja dopiero teraz zaczynam uczyć się cieszyć się z małych rzeczy.... I koncentrowałem się na wielkich sprzedażach, wielkich projektach - tylko takie projekty trwają lata, naprawdę trwają lata. Przykład informatyzacja szpitala powiatowego - same przygotowania do ogłoszenia przetargu trwają lata. Znów naiwny byłem i znów moje JA idealne nie pozwalało zajmować mi się małymi tematami - musiały być grube. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wiedzę na temat jak długo te procesy decyzyjne trwają miałem, a jednak robiłem inaczej. Chyba od początku traktowałem tamtą pracę jako przejściową. W sumie nie zagrzałem tam długo miejsca, ale przy okazji poznałem technologie, i zobaczyłem je w realu, jakich zwykli ludzie nigdy nie zobaczą.
Konflikty z pracodawcą i współpracownikami - nie dotyczyło w moim przypadku.
Wynoszenie z zakładu pracy - nie dotyczyło w mim przypadku.

Napisz ponadto jak picie wpływało na Twoje bycie: uczniem, pracownikiem, kierownikiem i kolegą.
Uczniem - do momentu kiedy nie piłem, uczniem byłem wzorowym. Coś się jednak stało po inicjacji alkoholowej. Nie wiem dokładnie co, ale zmieniłem wtedy moje plany, plany, które od dzieciństwa były bardzo konkretne i dobrze sprecyzowane. Nie umiem sobie też wytłumaczyć, jak to się stało że nie dostałem się na studia na które zdawałem. Byłem przekonany, że nie będzie żadnych problemów, a jednak okazało się inaczej. Obiektywnie patrząc, nie miałem prawa nie zdać. Liceum skończyłem z wysokimi notami, bardzo wysokimi, i nie było to byle jakie liceum... Na pisemnej maturze z biologii napisałem 13 stron na temat mitozy i mejozy. Kolejny temat do przyjrzenia się z kimś kto się na tym zna lepiej niż ja. Studia w zakonie do października 1997 bardzo spokojnie. To był czas kiedy nie piłem prawie wcale. A po wyjeździe do Włoch - no cóż, alkohol już codziennie. Jaki to miało wpływ na mnie? Myślę, że ten związek polegający na nakręcaniu się w pracy przy pomocy alkoholu nabyłem właśnie tam. Choć wcześniej też przy pracy fizycznej przed wstąpieniem do zakonu przy okazji praktyk czy pomocy w gospodarstwie rodzinie alkohol nakręcał mnie do podejmowania większych wysiłków, ale to były epizody. Natomiast 3 lata studiów w obcym języku, którego na początku w ogóle nie znałem, musiało stresować - teraz to widzę. I alkohol wtedy nakręcał mnie do nauki, do podejmowania większych wysiłków i tak mi już zostało na dalszą część życia, aż do oddziału dziennego. I podobnie było też w przypadku bycia pracownikiem, czy też kierownikiem - wiecznie nakręcony, nabuzowany, poświęcony bez reszty pracy i zakładowi pracy...
Jeżeli chodzi o bycie kolegą, co tu dużo mówić. Kolegą byłem dla tych z którymi mogłem się napić... Z każdym rokiem krąg kolegów i przyjaciół był coraz mniejszy - aż tak naprawdę zostałem sam. Teraz powoli zaczynam odgrzebywać stare znajomości, nie od kieliszka i cieszy mnie to.

Jak się czuję po przepisaniu - a raczej napisaniu od nowa pracy? Bo jednak moje spojrzenie na wiele spraw się zmieniło, a i z upływem czasu i dłuższą abstynencją pamiętam więcej. Czuję się kiepsko. Czuję żal, smutek, złość na zaprzepaszczone szanse. Zmęczenie i znużenie, bo co jakiś czas zaczynam od nowa i cały czas bez efektów takich jakbym chciał - tutaj super JA pewnie macza w tym palce. Przy tym wszystkim cieszę się, że dzień za dniem wyrywam się z objęć alkoholu. Bo on wciąż we mnie jest, nie już jako związek chemiczny, ale w moim postrzeganiu świata, moim postępowaniu, moich nawykach - jest go coraz mniej, ale tak naprawdę teraz zaczyna się walka o życie w trzeźwości.

piątek, 11 listopada 2016

Destrukcja - Temat 2: Próby kontrolowania picia

Pierwsza moja praca, którą przeczytałem i zaliczyłem w grupie pracy nad destrukcją, a było to 12 listopada 2014 r. Od tamtego czasu pojawiło się wiele nowych myśli i spostrzeżeń, praca wymagała przerobienia :)

W pewnym momencie picie towarzyskie, nad którym miałeś kontrolę, staje się niemożliwe. Alkoholik jednak nie chce uświadomić sobie faktu, że nie jest w stanie kontrolować ilości i częstotliwości pitego alkoholu. Stara się udowodnić sobie i innym, że panuje nad sytuacją.
Podaj teraz przykłady swoich nieudanych prób ograniczania i kontrolowania picia.

Zmniejszanie ilości pitego alkoholu - generalnie nie zmniejszałem ilości pitego alkoholu, raczej starałem się go utrzymywać na stałym, dziennym poziomie. Tylko ten poziom podstępnie stawał się coraz większy i jak kiedyś wystarczała szklanka, dwie wina do posiłku, jedno piwo dziennie, tak przed oddziałem dziennym było to już do kilku dwusetek dziennie. I tak w dzień w dzień, a w weekendy często więcej - bo wtedy nie musiałem iść do pracy. Analizując moje picie w innych pracach zauważyłem, że były okresy w moim życiu kiedy alkoholu piłem mniej.
Pierwszy to po doświadczeniu urwania filmu po studniówce. Nie był to pierwszy raz kiedy film mi się urwał, ale to był pierwszy i jedyny raz kiedy byłem agresywny po alkoholu. Tak mnie to przeraziło na jakiś czas, że faktycznie piłem mniej. Udało mi się wtedy ograniczyć picie - niestety nie na długo.
Drugim okresem kiedy piłem zdecydowanie mniej - kiedy tak naprawdę wróciłem do picia towarzyskiego to był okres formacji zakonnej od września 1992 do października 1997 r. Czas nowicjatu w Kalwarii Pacławskiej k. Przemyśla i studiów w Krakowie był czasem chyba błogosławionym, a jednocześnie niewykorzystanym w pełni. Był to czas kiedy nie piłem - sama formacja, życie wspólne wymogło na mnie niemalże całkowitą abstynencję. Okazje do picia miałem tylko podczas wakacji, kiedy byłem poza wspólnotą, albo swobody miałem dużo więcej i mniej przełożonych lub wychowawców koło siebie. I tak przy tym uważałem i ograniczałem się do jednego, dwóch piw. Inaczej było jak miałem okazję spędzać czas w domu rodzinnym, tutaj tych piw i innych, mocnych alkoholi było zdecydowanie dużo więcej - niestety.
Alkoholizm to przede wszystkim choroba emocji, w tym okresie kiedy piłem mało, nieradzenie sobie z emocjami znalazło swoje ujście w nie przestrzeganiu ślubu czystości - co oczywiście w moim idealnym, oderwanym od realnego JA powodowało masę wątpliwości i zwątpień. Pamiętam jak dziś, biegałem od kierownika duchownego do kierownika, od spowiednika do spowiednika, angażowałem się w różne grupy modlitewne, od kręgów Biblijnych po charyzmatyków - i wciąż te same wątpliwości. Zresztą słuszne, ale to przy okazji innego tematu. Do czego zmierzam - mimo sygnałów o problemie alkoholowym jeszcze przed wstąpieniem do zakonu, nic z tym nie zrobiłem, nie poszukałem fachowej pomocy - w swojej pysze uważałem, że poradzę sobie sam, a tak naprawdę w ogóle nie widziałem problemu. Dziś widzę, że w czasie lat picia - również w czasie formacji zakonnej byłem zamknięty na pomoc łaski Bożej czy też innych ludzi, a rozdźwięk między JA idealnym a JA realnym stał się już tak wielki, że między nimi powstała przepaść, którą próbowałem zalać alkoholem żeby zmniejszyć dyskomfort psychiczny i odczuć choć chwilę ulgi. W jakim strasznym błędzie i ułudzie żyłem przez tyle lat...
Trzecim i ostatnim okresem przed podjęciem terapii kiedy ograniczyłem picie to czas kiedy w kwietniu 2004 r., opuściłem zakon już jako kapłan z prawie pięcioletnim stażem i związałem się z kobietą, która we wrześniu 2004 r., stała się moją żoną. I właśnie ten czas między kwietniem 2004 a wrześniem 2004 to czas kiedy znów udało mi się ograniczyć picie alkoholu, stało się to prawie jak z automatu, wydawało mi się to zupełnie naturalne, choć przyznam, że trochę się buntowałem. Żeby być szczerym, zanim opuściłem zakon i zamieszkałem z moją przyszłą i już byłą żoną wydawało mi się, że będę mógł pić, przynajmniej jedno piwo dziennie, zwłaszcza, że w okresach kiedy bywałem u niej wcześniej - piliśmy alkohol. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy zabraniała mi pić, ale jakoś nad tym przechodziłem do porządku dziennego, choć w sercu buntowałem się przed takimi zakazami. Trwało to kilka miesięcy, aż znalazłem jako taką pracę i zacząłem mieć pieniądze i byłem bardziej niezależny finansowo. Znów wróciłem do picia codziennego. Natomiast kiedy nie piłem codziennie na początku zamieszkania z moją żoną, rekompensowałem sobie to w weekendy. Prawie co sobotę, lub niedzielę, byliśmy gdzieś u rodziny lub u znajomych i przy tych okazjach nie będę ukrywać nadrabiałem. Pamiętam jeden taki przypadek, który mnie i zdziwił i zaniepokoił, i bardziej dotyczy mojej byłej żony - kiedy mieliśmy już samochód, a ja byłem oczywiście kierowcą, podczas jednych takich odwiedzin kiedy pito alkohol, żona poprosiła żeby moje kolejki wlewać do jakiejś buteleczki, żebym po powrocie do domu mógł sobie to wypić. Prośba została wysłuchana i potraktowano ją zupełnie normalnie, naturalnie - a ja się zdziwiłem, autentycznie się zdziwiłem, choć z drugiej strony też i uradowałem, na myśl, że będę miał się czego w domu napić.
Zmienianie rodzajów alkoholu po to, by ograniczyć kłopoty związane z piciem - raz w życiu, świadomie podjąłem próbę zmiany upodobań w piciu alkoholu aby unikać z tym związanych kłopotów. Było to w czasie po wspomnianej wyżej studniówce - kiedy tak się spiłem niemiłosiernie, że przez większość czasu zabawy rozrabiałem. Wtedy też usłyszałem od mojej Pani Profesor z fizyki, że alkohol nie jest dla mnie. Postanowiłem, że nie będę pić wódki, ograniczę się tylko do picia piwa. Piwem oczywiście też się można upić. Wiele razy też zdarzało mi się, że w czasie jakiejś imprezy towarzyskiej ograniczałem się tylko do jednego gatunku alkoholu - najczęściej piwa, rzadziej wina (choć tego ostatniego wypiłem morze, ale to przy okazji innej pracy) - ale efekt był mniej więcej ten sam. Upijałem się tak samo, potrzebowałem tylko więcej alkoholu.
Przy okazji zmieniania rodzajów alkoholi, podzielę się jeszcze jednym doświadczeniem. To doświadczenie nie dotyczy raczej unikania konsekwencji, wręcz przeciwnie - to doświadczenie dotyczy jak przy małych nakładach finansowych otrzymać pożądany efekt bycia na bani. Kiedy piłem codziennie i samo piwo lub jego czteropak nie wystarczało już, zacząłem mieszać alkohole. Wypijałem najpierw setkę lub później dwusetkę i przepijałem to piwem. Dzięki temu przy niskich kosztach szum w głowie był na odpowiednim poziomie. Pijałem tak przez wiele lat, do momentu kiedy już nie kupowałem piwa codziennie, bo dwusetek było przynajmniej dwie na dzień.
Okresy zaplanowanej abstynencji, z jakim skutkiem - generalnie nie pamiętam, abym planował okresy abstynencji, a jeśli tak, to nie były to próby poważne, bo po prostu ich nie pamiętam. To co pamiętam to niezaplanowany okres abstynencji podczas rekolekcji przed święceniami kapłańskimi. Kiedy to wspólnie ze współbratem przygotowywaliśmy się do przyjęcia sakramentu. Byliśmy w Zakopanem u jakiś sióstr zakonnych i rekolekcje prowadził o. Piotr, cudowny człowiek, cudowny kapłan. Czas był wypełniony modlitwą, rozważaniami, również wypadami w góry. Autentycznie nie było okazji się napić, no i też nie wypadało. Może wspólnie, przy okazji jakiejś pizzy wypiliśmy po jednym piwie, przez te kilka dni.
Po nocach spać nie mogłem, rzucałem się, pociłem, czułem wielki niepokój i strach, modliłem się i wołałem JEZU, JEZU.... Wtedy myślałem, że tak bardzo przeżywałem rozterki związane z moimi problemami ze ślubem czystości i celibatem - głupi byłem, teraz wiem, że to najzwyklejsze objawy odstawienia - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem, a było to w 1999 r. będzie już 17 lat....
Unikanie kontaktu z ludźmi pijącymi - nie unikałem kontaktu z osobami pijącymi. Wręcz przeciwnie, nie wiem jak, ale z biegiem lat moje kontakty ograniczyły się tylko do osób pijących, z którymi mogłem wypić.
Zmiana pracy, środowiska - kiedy pierwszy raz pisałem tą pracę, napisałem zupełnie na inny temat, teraz wiem i rozumiem o co chodzi w tym punkcie i muszę powiedzieć, tak. Dwa razy, na tak zwanej bani zmieniłem nie tyle co pracę, czy środowisko ale w ogóle moje życie. Te zmiany życia, zupełnie nieświadomie były ucieczką od picia i od stylu życia jaki przed zmianami prowadziłem. Pierwszy raz to rok 1992 kiedy to piłem już na tyle, że kręciłem się wokół punktu zwanego KLINEM, byłem już zmęczony i zdegustowany takim życiem jakie prowadziłem. Zmęczony ciągłymi niepowodzeniami - i pierwsza zmiana to ucieczka z tamtego życia do zakonu. Dokładnie wtedy, podczas imprezowej wycieczki do Pragi z klasą z Policealnego Studium Ogrodniczego, kiedy to odwiedziliśmy znajomych w klasztorze św. Jakuba po pijackiej imprezie, zdecydowałem się na wstąpienie do zakonu. Można pogratulować dojrzałej decyzji - to tylko sarkazm ze mnie wychodzi. Ale przyznać trzeba, że w decyzji wytrwałem 12 lat i obojętnie jak na to spojrzeć osiągnąłem wiele, za co zakonowi jestem wdzięczny.
Drugi raz swoje życie zmieniłem i znów uciekałem od problemów w 2004 r., kiedy to opuściłem zakon i kapłaństwo i związałem się z moją żoną. Przed odejściem z zakonu byłem już w fazie chronicznej - pijałem codziennie, dużo, pijałem ciągami. Oprócz picia poważne problemy z celibatem i ślubem czystości - i nie mam tutaj na myśli pornografii w internecie czy masturbacji. Niestety nie. Z każdym rokiem picia, oddalałem się od Boga i coraz bardziej byłem rozwiązły seksualnie. Nawet zwrócono mi na to uwagę na terapii i czuję wewnętrzną potrzebę, żeby się temu też z kimś poprzyglądać. Ucieczka w związek to była ucieczka od picia i rozwiązłości. Ucieczka, która była z góry skazana na porażkę. Bez podjęcia próby terapii nie powinienem podejmować wtedy takich decyzji, ale je podjąłem i znów przyznać trzeba, że wytrwały byłem, minęło kolejnych 12 lat i związek zakończył się rozwodem. I znów czuję się zobowiązany żeby napisać, że jestem wdzięczny mojej byłej już żonie, zwłaszcza za ten czas wsparcia jaki mi dała na początku terapii. Rozstaliśmy się w złości i żalu. I tak to jeszcze będzie trwało przez wiele lat, bo bardzo zraniłem moją żonę, a ona mnie. Zupełnie inaczej niż ja ją, ale też bardzo mnie zraniła.
I tak jak ucieczka przed życiem do zakonu zakończyła się niepowodzeniem, tak samo ucieczka od problemów z zakonu w związek zakończyła się niepowodzeniem i to w tempie super ekspresowym.
Unikanie miejsc i sytuacji związanych z piciem alkoholu, powstrzymywanie się od picia w pewnych porach lub okresach np. nie piję w pracy, nie piję przed południem, piję tylko w weekendy itd., - po tym jak zacząłem pracę w mojej pierwszej przychodni w administracji, czyli w 2007 r., po jakimś czasie zacząłem pić alkohol przed pracą i trwało to dość długo, do momentu kiedy jedna Pani Doktor, którą bardzo lubię, zwróciła mi delikatnie uwagę, że mówi się, że czuć ode mnie alkohol. Od tamtego momentu przestałem pić przed pracą i w pracy, ale trwało to aż do momentu kiedy pracowałem w tej przychodni. Po zmianie pracy bywało różnie, ale już nigdy na taką skalę jak wtedy. Raczej starałem się nie pić w pracy ani przed nią, choć różnie bywało, ale były to już sytuacje naprawdę wyjątkowe i sporadyczne.
Używanie specjalnych zabiegów, by wypić więcej bez poważnych szkód - nie stosowałem żadnych zmyślnych metod, jedynie te sprawdzone od pokoleń, czyli tłuste jedzenie w czasie imprez, dużo ruchu, tańca - jeśli jest okazja.
Oddawanie pieniędzy innym na przechowanie, aby nie mieć za co pić - nie miałem z tym nigdy żadnych problemów, przez całe moje życie zakonne nigdy nie miałem pieniędzy, a jeśli tak to nie były to duże sumy - akurat ślub ubóstwa zachowałem najlepiej i bardzo skrupulatnie. A od stycznia 2014 r., kiedy rozpocząłem terapię wszystkie pieniądze jakie zarabiałem trafiały do żony na konto, ona również zabrała mi wszystkie karty. Z uwagi na fakt, że podobnie żyłem w zakonie przez wiele lat - zupełnie mi to nie przeszkadzało i nie czułem się zestresowany, że nie mam przy sobie pieniędzy. Owszem po jakimś czasie wymyśliłem sposób nieuczciwy, żeby jednak mieć te pieniądze i wykorzystałem przy tym możliwości wynikające z pracy, ale też nie był to jakiś wielki problem i wielka skala. Raz na jakiś czas, korzystając z bankowości internetowej opłacałem kartą kredytową jakąś FV w jednej z przychodni gdzie pracowałem i z kasy brałem gotówkę. W historii karty kredytowej, transakcję taką oznaczałem jako nieistotną i nie wyświetlała się żonie jak sprawdzała konto przez internet, bo ustawiłem filtry historii tak, żeby transakcje nieistotne się po prostu nie wyświetlały. Sytuacja taka trwała do października 2015 r., kiedy to zdecydowaliśmy o rozstaniu i rozwodzie. Wtedy odzyskałem i karty i pełnię władzy nad kontem w banku. Od razu zmieniłem hasło, i na drugi dzień już się nie mogłem zalogować. Ktoś więcej niż trzy razy próbował zalogować się z błędnym hasłem :), ciekawe kto :), ale to zupełnie już inna bajka i inne historie :).
Wypełnianie wolnego czasu dodatkowymi zajęciami, żeby nie mieć czasu na picie - niestety zupełnie nie działało, mam wrażenie, że im więcej ten czas był wypełniony obowiązkami tym więcej piłem. Mam wrażenie, że często podejmowałem się różnych obowiązków, wyzwań, projektów bo chciałem tym zyskać czyjeś uznanie, bo chciałem być tak idealny jak idealne było moje JA - i niestety moje realne JA nie było w stanie sprostać tym wszystkim marzeniom, planom, projektom, co znów negatywnie mnie nakręcało i alkohol był na to lekarstwem. Obiektywnie patrząc, potrafiłem zamykać i dopinać obowiązki, ale życie przed terapią polegało na tym, że albo piłem, albo pracowałem. Wszelkie obowiązki rodzinne scedowałem na żonę i bardzo tego żałuję, bo widzę teraz ile zaległości mają moje dzieci, bo zamiast z nimi być i pomagać im w nauce, pracowałem albo piłem, albo leżałem już nieprzytomny o bożym świecie nic niewiedzący. Do dziś nie umiem wykaraskać się z przyjętych wtedy zobowiązań i obietnic, ale dziś nie piję, a oprócz pracy robię dużo dla i z dziećmi i z każdym dniem staję się coraz bardziej normalny i czuję wręcz fizycznie jak zmienia się mój stosunek i podejście do pracy. Trochę jeszcze czasu będzie musiało upłynąć, aż będzie zupełnie dobrze, ale naprawdę - najważniejsze, że nie jest już tak jak było.
Implantacje (wszczepy), zażywanie Antikolu - implantów nie stosowałem, a z lekarstw jedynie Campral podczas oddziału dziennego i jeszcze jedna seria przed i w czasie wakacji.
Organizowanie sobie odtrucia w warunkach domowych - raz w życiu, w styczniu w oczekiwaniu na przyjęcie do oddziału dziennego, stosowałem tradycyjne metody, woda z dużą ilością cukru i soku z cytryny.

Kończąc podzielę się kilkoma refleksjami, mniej więcej od 2003 r., zdawałem sobie sprawę, że mam problem z alkoholem, ale szybko sobie wytłumaczyłem, że kontroluję sytuację, że przecież nie upijam się codziennie, nie jestem bezrobotny, pracuję, zarabiam całkiem przyzwoicie, nie biję i nie kłócę się z żoną, itd....
Zadziałały mechanizmy, a zwłaszcza minimalizacji i racjonalizacji. Moim standardowym wytłumaczeniem było powiedzenie: owszem mam problem, ale do szczęścia wystarcza mi setka dziennie. Łudziłem się, że jestem w stanie kontrolować moje picie. Nawet się nie obejrzałem, a tych setek dziennie musiało być więcej niż jedna.
Moi bliscy, moje rodziny (zakonna i świecka) ucierpiały z powodu tej sytuacji. Moje picie i zdrady doprowadziły do rozpadu więzi rodzinnych. Przez długi czas wydawało mi się, że udaje mi się maskować problem i mydlić oczy moim bliskim, ale wszystko i tak wyszło na jaw. Dopiero teraz po kilku miesiącach abstynencji i terapii powoli zaczyna docierać do mnie jaki ogrom zła i krzywd wyrządziłem najbliższym, zwłaszcza moim dzieciom. Jaką przepaść wykopałem pomiędzy żoną a mną.

czwartek, 10 listopada 2016

Destrukcja - Temat 1: Koncentracja życia wokół picia

Praca przeczytana i zaliczona 19 października 2016 r., więc stosunkowo niedawno. Nie musiałem jej zbytnio poprawiać.

W pewnym momencie Twojego życia alkohol zaczął być w centrum Twojego zainteresowania. Prawdopodobnie planowałeś sobie  okazje do wypicia, dobierałeś towarzystwo, które piło, dotąd pewnie dobrze znasz gatunki i smaki alkoholu, a kiedy nie piłeś Twoje myśli przywiązane były do butelki, odliczałeś skrupulatnie dni niepicia, lub trzymałeś gdzieś butelkę w zapasie.
Podaj teraz przykłady Twojego zwiększonego zainteresowania piciem.

Koncentracja uwagi na alkoholu, zamiast na innych sprawach - typowa sobota kiedy żona idzie na dniówkę, a ja zostaję z dziećmi i mam się z nimi pouczyć, zwyczajnie z nimi pobyć, zaopiekować się nimi. Wspólnie posprzątać mieszkanie.
W tamtą sobotę miało być jak zwykle. Z dziećmi wstaliśmy dość późno, około 9. Zrobiłem im szybkie śniadanie i od razu poleciałem do sklepu. Tym razem kupiłem butelkę Pilskiej. Po powrocie pierwsze łyki i czułem jak alkohol rozgrzewa mnie od środka.
Szybko i pobieżnie z chłopcami sprawdziliśmy zadania i pozwoliłem im grać na komputerze, a ja sam dokończyłem w drugim pokoju butelkę.
Przyszedł czas obiadu, wyskoczyłem po kurczaka i przy okazji kupiłem piwo.
Nastawiłem kurczaka w piekarniku, wypiłem piwo i zasnąłem. Całe szczęście kurczak nie spalił się doszczętnie bo był na butelce, ale kiedy wytrzeźwiałem wieczorem, to kilka godzin zajęło mi czyszczenie piekarnika.
Szukanie okazji do wypicia - w ostatnim okresie choroby, w sumie nie szukałem już okazji do picia, bo piłem jednym długim ciągiem. Nawet okazji kiedy mogłem pić alkohol w towarzystwie bardzo się obawiałem i bardzo starałem się wtedy uważać żeby się nie upijać. Nie zawsze jednak wychodziło.
Planowanie picia alkoholu - każdy mój dzień nie był niczym innym jak planowaniem i koncentracją wokół picia. Kiedy w końcu będę mógł się napić, ile będę mógł się napić. Zrozumiałem to dopiero teraz, kiedy od jakiegoś czasu się leczę. Pamiętam na początku kiedy trafiłem na oddział na pytanie o planowaniu czy koncentracji - uśmiechałem się i miałem jedną odpowiedź - ja się nie koncentrowałem, ja nie planowałem - ja PIŁEM. Teraz widzę ile energii i wysiłku wkładałem w to żebym mógł pić, teraz widzę jakie konsekwencję poniosłem, jakie krzywdy wyrządziłem.
Każdy mój dzień w ostatniej fazie wyglądał tak samo, rano zatrzymywałem się w sklepie i kupowałem paczkę fajek i dwusetkę - najczęściej Balsamu kresowego - bo cena była przystępna. To była moja pierwsza dwusetka - i nie ostatnia każdego dnia.
Butelkę wkładałem do bagażnika i tak z nią jeździłem cały dzień, bo przed pracą już nie pijałem. Cały dzień woziłem z sobą alkohol, myśląc kiedy w końcu przyjdzie ten moment - kiedy poczuję smak alkoholu w ustach, jak poczuję jego ciepło w przełyku i żołądku...
Moment najczęściej przychodził na parkingu przed domem po pracy.
Do dziś, kiedy dłużej siedzę w samochodzie to mam obawę, że jest to dla mnie wyzwalacz.
Ukrywanie alkoholu - nie ukrywałem go bo miejsc gdzie mogłem go kupić o każdej porze dnia i nocy, obojętnie czy to dzień wolny czy pracujący było w okolicy gdzie mieszkałem z rodziną pod dostatkiem. Do dziś znam je wszystkie.
Problemem dla mnie było chowanie pustych butelek. Ukrywałem je po torbach, w bagażniku, będąc na wsi upychałem po różnych kątach.
Robienie zapasów - nie robiłem w ostatnim czasie zapasów. Zaopatrywałem się na bieżąco.
Utrzymywanie kontaktów z ludźmi, tylko ze względu na możliwość wypicia - przed podjęciem leczenia raczej nawet unikałem innych i wolałem pić sam. Natomiast we wcześniejszych latach faktycznie utrzymywałem kontakt tylko z tymi, którzy pili. Kiedy byłem młody - jeszcze w czasach liceum i na początku studiów, miałem wielu wspaniałych znajomych. Teraz tak naprawdę prawie nikogo - jeden przyjaciel, ale z nim też kiedyś piłem.
Chodzenie w miejsca gdzie istnieje możliwość picia alkoholu - często szukałem miejsc ustronnych. Najczęściej był to śmietnik pod blokiem. Kiedy wychodziłem z domu pod byle pretekstem do sklepu piłem alkohol w śmietniku, od razu rozwiązywałem problem butelki.

Patrząc na to teraz czuję duży żal, smutek i pustkę. Widzę dopiero teraz jak moje życie było skoncentrowane na piciu. Podczas pobytu na oddziale dziennym i przez większą część terapii zawsze uważałem, że nie koncentrowałem się na piciu, że go nie planowałem. Teraz widzę wyraźnie jak było naprawdę. Przez wiele lat nie robiłem nic innego jak właśnie planowanie picia.
Na początku, kiedyś, kiedyś - dawno temu bo w 1990, jak zorganizować imprezę, jak wykombinować kasę i alkohol, żeby skończyć na planowaniu ile wypić, żeby "normalnie" funkcjonować i żeby nie było poznać, że PIJĘ.